Biura tłumaczeń z najwyższymi zawodowymi standardami, główni „gracze” branży, często wskazują na swoich stronach internetowych na systemy certyfikowania ISO lub na własny system zarządzania jakością, na który z reguły składa się tak zwana zasada czworga oczu. Trudno jest zazwyczaj znaleźć formułkę „pracujemy wyłącznie z native speakerami” na stronach internetowych tych renomowanych biur, przy czym tego typu wzmianka niemalże dominuje strony niezliczonych półprofesjonalnych „agencji tłumaczeń” (dla których np. wyrażenie „CAT tool” jest zupełnie obce). Najwyraźniej podkreślenie dostępu do tak zwanych rodzimych użytkowników języka jest próbą ukazania marnej oferty w lepszym świetle.
Co oznacza podkreślenie przez biuro tłumaczeń, że pracuje ono wyłącznie z native speakerami, i dlaczego taka wskazówka jest z reguły postrzegana za oznakę jakości? Generalnie chodzi tutaj o zasadę polegającą na tym, że zlecony tłumacz zawsze przekłada dany tekst na swój język ojczysty. Metoda ta, mimo że dość rozpowszechniona w branży, nie jest wcale oczywista. Można najpierw zapytać, kogo należy w ogóle uznać za rodzimego użytkownika języka. O ile wyrażenie „język ojczysty” nawiązuje do przodków (ojców) danej osoby i jest w języku polskim dość jednoznaczne, to w języku niemieckim używa się słowa Muttersprache, co oznacza język matczyny (skąd dowcip z dwiema matkami, jeżeli ktoś mówi, że posiada dwie Muttersprachen). Język angielski zna obok ekwiwalentnego mother tongue także wyrażenie native speaker. To rozróżnienie, którego brak w języku polskim lub niemieckim, jest bardzo trafne.
Wiele osób mówi od dziecka w dwóch lub kilku językach. Jeszcze inni przeprowadzają się w wieku nastoletnim lub jako młode dorosłe osoby do innego kraju i potrafią z czasem porozumieć się w nowym języku bez obcego akcentu. W zglobalizowanym świecie nierzadko zdarza się, że osoby urodzone za granicą spędzają lata i dekady swojego życia w innym kraju, przez co kraj ich pochodzenia staje się po pewnym czasie obcy. Czy takie osoby nie są rodzimymi użytkownikami języka ich nowej ojczyzny?
Można poza tym zapytać, na ile „posiadanie” języka ojczystego decyduje o tym, czy dana osoba potrafi przełożyć treści z jednego języka na drugi w adekwatny sposób. Czy wiedza specjalistyczna, pewne korzystanie z materiałów pomocniczych takich jak terminologie i glosariusze, opanowanie techniki tłumaczenia i narzędzi tłumacza (CAT tools) nie są istotniejsze? Czy samo władanie językiem ojczystym mówi cokolwiek o wykształceniu, słownictwie lub stylu pisania tłumacza?
Do wymagania, by tłumaczyć zawsze i wyłącznie na język ojczysty, nie należy podchodzić nazbyt pryncypialnie. Według mojego doświadczenia udany przekład powinien spełniać dwa zasadnicze warunki. Po pierwsze tekst wyjściowy musi zostać odtworzony w drugim języku w należyty sposób uwzględniając przy tym jego treść, styl, intencję autora oraz grupę docelową. Szczególnie istotne jest całkowite zrozumienie tekstu wyjściowego, co jest dobrym argumentem przeciwko stosowaniu opisanej tu zasady. Z drugiej strony tłumaczenie powinno czytać się tak, jakby tekst nie był tłumaczeniem, ale oryginalnym tekstem. Innymi słowy dobre tłumaczenie to z reguły takie, które nie daje się poznać jako tłumaczenie.
Aby oba warunki zostały spełnione potrzeba bardzo dobrej znajomości języka oryginału i języka przekładu. Niezrozumienie choćby jednego słowa w którymkolwiek z nich skutkuje zafałszowaniem tłumaczenia.
Tylko bardzo dobra (jeszcze lepiej: perfekcyjna) znajomość obu języków pozwala na pracę tłumaczeniową najwyższej jakości, przy czym nie jest istotne, który z danych języków był mówiony przez daną osobę w dzieciństwie. Dla „rasowego“ tłumacza nie powinno być różnicy między językiem rodzimym, a językiem nabytym. Wymóg ten jest spełniony w Niemczech przez zdanie odpowiednich egzaminów państwowych dla tłumaczy. W przeciwieństwie do tego, co dyktuje wolny rynek, na tych egzaminach testowane jest (i słusznie) również tłumaczenie na wybrany język obcy.